poniedziałek, 27 września 2010

"DEM6N6L6GIA" - podejście drugie oraz "Abradabbing" i spory zawód.



Zacznijmy zatem od tej "dobrej" części, czyli rzeczy miłych, lekkich i przyjemnych.

Chociaż, jeżeli ktokolwiek porwie się na sprawdzenie tegorocznej płyty przygotowanej przez Słonia i Miksera w klasycznym duecie "MC - producent", szybko się przekona, że użyte wyżej określenia są dalece nieodpowiednie przy opisywaniu tego materiału.

"DEM6N6L6GIA" nie jest bowiem ani miła, ani lekka, ani tym bardziej przyjemna. Jest za to cholernie mocna.
Nigdy nie ukrywałem, że Słoń nie należał (i nie należy nadal) do moich ulubionych raperów w naszym pięknym kraju. Nigdy nie ukrywałem także, że horrorcore ani żadne jego pochodne/pokrewne z nim gatunki, nie cieszyły się zbyt długim żywotem w moich głośnikach (nie licząc ICP, Eshama i Lyncha, z których tylko ten ostatni mi się spodobał). A nie, był jeszcze Boondox. Ale tak czy inaczej - długo miejsca nie zagrzał.
Tym bardziej ciężko było o podobną muzykę w Polsce, przynajmniej do pewnego czasu. Do czasu, w którym Słoń (po części z Shellerinim w składzie WSRH, a po części solo) postanowił udowodnić, że Polak też potrafi robić hardcore.
I owszem. Chociaż nie wspina się po kablu od internetu i nie ma "certyfikatów" - Słoń jest hardkorem. Jest najbardziej hardkorowym hardkorem wśród polskich raperów i uważam, że szybko się to nie zmieni.

"DEM6N6L6GIA" to bardzo dobry album, obiektywnie i subiektywnie zresztą też. Co więc sprawia, że człowiek w żaden sposób nie jarający się tego typu klimatami tak wysoko ocenia tę płytę? Ano coś, czego, nieważne czy lubiąc Słonia czy nie - odmówić mu nie można. Mianowicie - świetnych tekstów, bardzo adekwatnego głosu i dopracowanego flow. Generalizując - zajebistych skillsów i nowego, zupełnie oryginalnego stylu.
W poprzednim wpisie wspominałem, że po kilku kawałkach usłyszanych "na wyrywki" miałem wrażenie, jakoby Słoń zrobił znaczny progres tekstowy względem wcześniejszych "Chorych Melodii". I teraz, po całkowitym przesłuchaniu tegorocznego wydawnictwa mogę to już stwierdzić z czystym sercem - postęp jest naprawdę spory. Niezwykle celne punche, świetnie poskładane rymy i co najważniejsze - teksty, w których naprawdę niekiedy można znaleźć to "coś więcej". Słodzę, słodzę. Ale płytka naprawdę mi się podoba.
Skity oraz początki/zakończenia utworów nadają płycie niezwykłego klimatu. Jest humor (momentami czarny jak dusza chłopaków z The Roots), są pomysły, świetna realizacja i trochę przemyśleń.
Niezwykle podoba mi się gościnny udział Tomka Struszczyka w pierwszym utworze. Wokalista zespołu "Turbo" dał tam genialny refren, który naprawdę przyprawia o ciarki na plecach. Jak Słoń na większości tracków zresztą. Między innymi demonicznym śmiechem, który wychodzi mu naprawdę genialnie.
Jak wypadli goście? Ciężko było sprostać poziomem gospodarzowi, to na pewno. Najlepiej zdecydowanie udało się to wspomnianemu wyżej Struszczykowi, Shelleriniemu oraz Pyskatemu. Zarówno po Pihu jak i po chłopakach z wałbrzyskiego Trzeciego Wymiaru spodziewałem się nieco więcej. Ale nie jest źle, poważnie.
A, jeszcze kwestia bitów. Tak, też słyszałem te teksty o Mikserze, który zapewne teraz stanie się dla fanów poznańskiego rapera pierwszym wymienianym bitmejkerem w listach "Moje top 3/5/10". Mocna przesada. Faktycznie Słoń dostał zapewne takie bity jakie chciał otrzymać, jednak nie jest to jakiś ogromny "boom". Można to było zrobić lepiej. Co wcale nie znaczy, że zostało to zrobione źle. Jest po prostu dobrze.

Mimo wszystko, płyta nie należy do tych, których słucham na co dzień w całości. Większość jako najlepszy utwór wymieni "Love Forever". Jako najlepszy, owszem. Ja jako ulubiony kawałek natomiast, bez wahania wskażę "Bejtera" z gościnnym udziałem Shelleriniego, Koniego i DJ'a Decks'a. Chyba najluźniejszy track ze wszystkich, jednocześnie z FANTASTYCZNYM wstępem. 

Słoń jest bezkompromisowcem, to na pewno. Jest też ewenementem na polskiej scenie - rapera, który ma prawie połowę (jeżeli nie więcej) odbiorców po stronie fanów metalu, hardcore'u i ogólnie, ciężkich brzmień z pewnością nie można nazwać "zwykłym". Jest powiewem świeżości i mam nadzieję, że takim zostanie. Przy okazji mam też nadzieję, że Shellka wyda coś równie mocnego, bo jego głos podoba mi się o wiele bardziej niż głos Słonia.

No więc ta "miła" część już była. Żeby nie było tak sympatycznie, koniec słodzenia. Abradab.

Najpierw wywiad, część druga. O ile w pierwszej części Dab wypadł dziwnie, o tyle w drugiej wypadł... po prostu źle. Nie wspominam już o lekkim braku skromności, ale całokształt rozmowy niespecjalnie mi się spodobał. Gdybym nie znał go z wcześniejszych płyt i masy wywiadów, a ten miałby być pierwszym z jego udziałem, z jakim się spotykam, wniosek byłby prosty - nadęty raperzyna, który może i sporo zrobił, ale woda sodowa zabuzowała mu w głowie i uważa się za zbawcę polskiego hiphopu. A przecież wiemy, że tak nie jest.

Co nie znaczy, że jest się teraz czym chwalić. Abradab i O.S.T.R. To brzmi, prawda? Mocno? Czy tylko trochę? Mocno.
A płyta? Brzmi słabiej, niż "tylko trochę".
Na wstępie zaznaczę, że płyta jest w całości dostępna od dzisiaj na oficjalnym MySpace Abradaba (adres tutaj ).
Nie wiem, może to właśnie fakt, że słuchałem jej w wersji "majspejsowej" sprawił, że odebrałem ją tak, jak ją odebrałem. A może po prostu jest naprawdę słaba.
Płytę przesłuchałem raz. To zdecydowanie za mało do napisania rzetelnej recenzji. Dlatego nie traktujcie tego tutaj jako recenzji, to raczej odczucia po pierwszym podejściu. Temat "Abradabbingu" pewnie pojawi się jeszcze nie raz na łamach tego bloga, może w lepszym, a może w jeszcze gorszym świetle. Ale do rzeczy.
Zacznę od gospodarza, na O.S.T.R'a bowiem też przyjdzie czas. Abradab jawi się w moim mniemaniu jako raper dość dojrzały, prezentujący wyszukane choć trzeźwe spojrzenie na świat, i co najważniejsze, posiadający szeroką gamę umiejętności zabawy zarówno językiem jak i flow. Tymczasem odnoszę wrażenie, że na "Abradabbingu" nie wykorzystał żadnej z tych cech choćby w połowie. Nie znalazłem "tego czegoś" co przyciągnęłoby mnie od pierwszego odsłuchu, jak legendarne już "Miasto jest nasze", a z nowszych - zwrotka na "Czarnym Złocie" w kawałku "Mówią o mnie w mieście". Z 16 kawałków zamieszczonych na płycie, minus 2 skity (a w zasadzie skit i outro), spodobały mi się raptem...dwa? Trzy? Nie więcej. "Zawalidroga", "Choć na słowo", "Yo yo" i może jeszcze "Język giętki" z Gutkiem. No dobra, łącznie cztery. Na czternaście.
Bitów spodziewałem się mocnych, zwłaszcza, że Ostrowski ma za sobą dobre "Tylko dla dorosłych". Tymczasem...no właśnie, bity też tego albumu nie ratują. Mam wrażenie, że Ostry postarał się w stu procentach tylko w kawałku, w którym sam ma gościnną zwrotkę. Reszta jest raczej "na pół gwizdka" i żadna z produkcji znajdujących się na "Abradabbingu" z pewnością nie trafi do szuflady z napisem "Najlepsze bity O.S.T.R'a". A liczyłem na choć jedną perełkę.
Nawet goście jacyś tacy bez wyrazu. Chłopaki z Kontrabandy wypadli chyba najlepiej, wnieśli coś czego temu albumowi zdecydowanie zabrakło - świeżość. Ostry nawinął "po swojemu", bez fajerwerków, ale nie poniżej dobrego poziomu. Frenchman wypadł przeciętnie, Gutek również "normalnie". Słabo wypadł natomiast Cadillac Dale, którego ceniłem z kolaboracji z Łodzianinem. To, co wsadził do kawałka "Więc wiedz" (Refren? Zwrotka? Co to w ogóle jest?) ciężko nazwać dobrym materiałem. Ale czego można się było spodziewać, jeżeli sam Dab przyznał, że z Cadillac'iem nie widział się ani razu na oczy. Tak się nie robi rapu, panowie.

Podsumowując - jestem miło zaskoczony "DEM6N6L6GIĄ" i niemiło rozczarowany "Abradabbingiem".
Dziękuję wszystkim, którzy mieli na tyle siły i samozaparcia, żeby dobrnąć aż tutaj.
A ja wracam do katowania Cube'a, który nieprzerwanie nie schodzi z głośników, oraz dochodzącego do niego od wczoraj - Słonia.

niedziela, 26 września 2010

Nareszcie.

Stało się. Odebrałem wczoraj swoją nową perełkę - pierwszego iPoda w życiu. Gra jak marzenie, wygląda jak koszmar ale i tak go kocham, więc żadne rysy na wyświetlaczu nie staną na drodze do naszego szczęścia.
No i gratisowo dostałem całkiem niezły model AKG. Które same w sobie warte są mniej więcej połowę ceny iPoda.

Przymierzałem się do odsłuchania Słoniowej "DEM6N6L6GII", ale niestety nie udało się tego spełnić w stu procentach, bo nagle pojawiła się masa ważniejszych spraw. Ten krążek jest tak chwalony, polecany i wywyższany na piedestały polskiego rapu w ostatnich dniach, że mimo mojej niechęci do klimatów stricte horrorcore'owych, sprawdzić go mam zamiar od początku do końca. Spostrzeżenia po kilku pojedynczych trackach? Słoń zrobił ogromny progres pod względem warstwy lirycznej. Tekstowo, już te raptem kilka utworów przewyższa znacznie, w moim mniemaniu mocno przeceniane, "Chore Melodie". Wiele słyszałem także opinii, że Mikser wbił się "DEM6N6L6GIĄ" do czołówki polskich bitmejkerów, ale to stwierdzenie jest pewnie znacznie przesadzone. Cóż, zweryfikuję to po odsłuchaniu całości.

Przy okazji oczekiwania na 4 października i premierę kolejnej solówki Dab'a zatytułowanej "Abradabbing" rzuciłem okiem na rawiczowski wywiad właśnie z Abradabem. Panowie fajnie sobie rozmawiali, choć nie wiedząc czemu, wywiad był z serii "1 na 2" a nie "1 na 1", mimo, że Rawicz rozmawiał tylko z jednym artystą. Ale błędy się zdarzają.

Jaram się ogromnie, że płyta będzie w całości wyprodukowana przez O.S.T.R'a. Mam tylko nadzieję, że pozostałe numery na krążku będą lepsze od "Mamy królów na banknotach", które moim zdaniem jest znacznie poniżej granicy oczekiwań stawianej projektowi, przy którym pracuje dwóch tak uznanych i, co najważniejsze, dobrych, raperów.

piątek, 24 września 2010

Etos, słaby wywiad i prawdziwa okazja


A więc o "Etosie" słów kilka. Płyta zła nie jest. Ale "petardą" też bym jej raczej nie nazwał. Krążek przeciętny - ta opinia chyba doskonale oddaje moje odczucia po podwójnym przesłuchaniu płyty. Zagorzałym zwolennikiem Molesty nigdy nie byłem, co nie zmienia faktu, że szacunek do jej członków mam spory. Niemniej, gdyby stworzyć kolejność, wedle której miałbym oceniać ich umiejętności, to Vienio pewnie znalazłby się na pograniczu trzeciego i czwartego miejsca (choć obecnie są już tylko trzy).

Jeżeli chodzi o teksty, to widać gołym okiem, że album zrealizowany jest w koncepcji, o której Vienio wspomniał przy okazji wywiadu dla cgm.pl - pierwszy raz usiadł i napisał od razu listę wszystkich tematów, które chciałby poruszyć na płycie, a potem według tej listy powstawały teksty do każdego z kawałków. Czy to źle? I tak i nie. Z jednej strony, mamy tu faktycznie zamkniętą kompozycyjnie całość, ale z drugiej... zwykłą monotonię. Brak takiej świeżości, brak spontaniczności, wszystko jest ewidentnie przemyślane i zrealizowane według rozkładu od deski do deski. Ale co kto lubi.

Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie natomiast skity. Tak, jestem jednym z tych gości, którzy po przesłuchaniu krążka po raz pierwszy, potem notorycznie skippują skity (chyba, że jakiś naprawdę mocno przykuje moją uwagę), a przy "Etosie" każdy ze skitów mógł się wykazać do końca, nierzadko po kilka razy. To, czego zabrakło w kawałkach - a o czym pisałem akapit wyżej - znalazło się właśnie w skitach. Powiew nowości, pomysłu, innowacyjnego podejścia, można powiedzieć, choć teraz może nieco wyolbrzymiam. I tak, mamy skit stworzony dla grafficiarzy, kolejny dla DJ'ów i osobny dla B-Boy'ów. Plus całkiem niezłe intro. Naprawdę dobry pomysł.

Zawartość "właściwa" jednak, nie zachwyca tak, jak można się było tego spodziewać. Vienio chociaż jest posiadaczem naprawdę charakterystycznego głosu na polskiej scenie, kuleje niestety pod względem technicznym. Prostota rymów często woła o pomstę do nieba, a choć przekaz nierzadko jest bardzo dobrze widoczny i nie ma problemu z jego znalezieniem - osobiście uważam, że od takiego zawodnika powinno się jednak wymagać trochę więcej.

Goście. Na samym początku - zdziwiła mnie trochę na płycie obecność Soboty, którego osobiście nie znoszę. I gdy sceptycznie nastawiony i pełen niesmaku czekałem aż włączy się track "Grill Te Sprawy", muszę powiedzieć, że kawałek lekko mnie zaskoczył. Nie wyszło to tak źle, jak się tego spodziewałem.
Grubson wypadł przyzwoicie, na swoim poziomie.
Rahu cały czas w formie, świetna zwrotka, właśnie taka, jaką chciałem od niego usłyszeć (po dobrych, choć obecnie już nudzących mnie "Podróżach po amplitudzie"). Brawo za "Minęliśmy się" z udziałem Mystic Xperienz i L.U.C'a, panowie genialnie dogadali się na bicie.
No i perełka, a jednocześnie jeden z moich ulubionych tracków z "Etosu" czyli "Różnice" z gościnnym występem Łony i Fokusa. I chociaż Vienio jest tutaj lata świetlne za zaproszonymi gośćmi, to Łonson udowodnił, że nadal jest w fenomenalnej formie, czego nie można również odmówić Fokusowi.
Czekam, Łona, czekam.
Tyle o "Etosie". Jest wporzo, pewnie do kilku tracków wrócę (głównie raczej tych z udziałem gości).

Kolejną rzeczą, o której chciałbym napisać to obejrzany dziś wywiad Artura Rawicza z Pezetem i Małolatem. Pomimo faktu, że ani udostępniony na myspace Pezeta singiel z Grizzlee'm ani kempowy utwór z Małpą jakoś specjalnie mnie nie zachwyciły (przy czym ten pierwszy wręcz odrzucił), to mimo wszystko wspólnej płyty braci Kaplińskich jestem ciekaw i będę na nią czekał. A wedle tego, co powiedzieli w wywiadzie, długo nie będę musiał, bo krążek ma się ukazać ostatecznie 1. października.
Oglądając tą rozmowę, miałem wrażenie, że cały wywiad został potraktowany nieco "po macoszemu". Jak lubię Artura Rawicza i jego wywiady z różnymi artystami (choć nie ukrywam, że te z raperami najbardziej) oraz jak cenię jego spokój, wewnętrzny luz, doświadczenie, poczucie humoru i wiele innych rzeczy... tak tego tutaj po prostu nie było. Panowie coś tam próbowali żartować, coś próbowali poironizować, ale niespecjalnie im się to udało. Chyba po prostu nie było tej "chemii" na linii dziennikarz - artysta. A wystarczy spojrzeć choćby na wywiady z Waldkiem Kastą czy z Eldo, by przekonać się, że Rawicz naprawdę w roli "wywiadowczej" spisuje się genialnie.

Tak na sam koniec, chciałem się pochwalić, że wczoraj drogą licytacji na Allegro nabyłem (prawdziwa okazja!) używanego iPoda, którego nigdy nie miałem, a zawsze chciałem mieć. A że zaraz po zakończeniu aukcji okazało się, że sprzedający mieszka w mieście niemalże sąsiadującym z moim - jutro jadę osobiście odebrać to cudeńko.

czwartek, 23 września 2010

Ice Cube, baby!



Po jakichś trzech przesłuchaniach krążka od początku do końca i łącznie jeszcze trzech kolejnych "na wyrywki", mogę śmiało powiedzieć, że się jaram.

Nowy Ice to świeżość, to wciąż stała, świetna forma, to wciąż stałe i wciąż zajebiste flow. Tylko czy to naprawdę West? Tutaj można by się akurat spierać. Powiem tak - z tytułem przesadził. Zdecydowanie. "I am the West" to nazwa, która z góry sugeruje klimat krążka. Jego zawartość pod absolutnie każdym względem powinna zatem mieścić się w pięknej półce z napisem "West Coast".

A tak nie jest.

Słuchając płyty odnoszę wrażenie, że Ice trochę zawędrował na południe i z L.A momentami przenosi nas do Houston. I faktycznie - krążek w znamienitej większości to połączenie zachodniego i południowego stylu. Czy to mu wyszło na gorsze? Nie sądzę. I jak na co dzień nie przepadam za "południowymi cykaczami" tak "I am the West" mogę słuchać non stop.

Bity jak zwykle dobrane są świetnie, mimo tego, że na płycie nie ma wielkich nazwisk (a niektóre ciekawe były wcześniej zapowiadane). Trudno, i tak wyszło bardzo dobrze. Lirycznie Cube jak zwykle trzyma formę i choć nie jest to płyta pod względem tekstów mogąca równać się z "The Predator" lub chociażby "Raw Footage", to jednak poziomem lyricsów zawiedziony nie jestem.

Gości mało, ale to było w sumie wiadomo od początku. Jayo, OMG, Doughboy, WC, Maylay. Najlepiej z nich moim zdaniem wypadł WC, który dał świetną zwrotkę w "Too West Coast" (nie rozkminiajcie, czy pada tam słowo "gulasz". Pada. I znaczy dokładnie to samo, co u nas). Brak mi tylko Snoopa, chociaż w jednym kawałku. No, ale on jest teraz (podobno) zajęty nad pracą przy kontynuacji swojej najlepszej płyty w dorobku. Tylko błagam. Nie zjeb tego.

"I am the West" zdecydowanie w top3 roku 2010, póki co. Jeszcze kwartał przed nami, ale wątpię, żeby ktokolwiek wypchał go z podium.

Witam

"No, to cześć. Nazywam się Kacper i w sumie tym, czym chciałbym się zajmować zacząłem się zajmować od niedawna. Nie mam doświadczenia, czekam aż je zdobędę. Nie mam sprzętu, czekam aż zdobędę pieniądze na jego zakup. Nie mam skillsów - no cóż, to już nie moja działka, niech ocenią to desperaci przedzierający się przez gąszcz mojego jednego (póki co) tracku, nazwijmy ich Słuchaczami. Mile widziane komentarze, złe, dobre, średnie, jakiekolwiek.
Jestem otwarty na współpracę każdego typu. Jeżeli ktoś chciałby się skontaktować: zapraszam na PW lub gadu, po numerem: 1564854.
"



Tak. Taki wstęp możecie przeczytać tutajtutaj. Ale to blog, więc ciężko o współpracę w sumie. Nie chcę także zamieszczać w tym miejscu żadnych własnych utworów. Od tego są odpowiednie portale. Właśnie tak - te dwa, z linków wyżej.

Co więc mam zamiar tutaj zamieszczać? Prawdę mówiąc - sam  nie wiem. Na pewno będzie tu dużo muzyki. Nie powiem, że samego rapu, bo to nieprawda. Ale owszem, będzie go sporo. Będą recenzje, będą opinie, będą newsy. Wszystko to, co mnie samego w jakiś sposób zajmie lub poruszy.
Będzie trochę koszykówki. Za około miesiąca zaczyna się NBA. Mam zamiar obserwować go od początku do końca i swoje własne spostrzeżenia będą również trafiały na łamy tego bloga.

No i na samym końcu - będzie trochę moich własnych przemyśleń. Mniej lub bardziej osobistych, część pewnie będzie rozumieć, część nie. Nie będzie ich za dużo, ale będą.

Jeżeli zachęciłem kogokolwiek do wklejenia tego adresu w okno swojej przeglądarki za godzinę, dwie, dzień lub tydzień, by zobaczyć, co nowego - to dobrze. Jeżeli nie - trudno. Może ten ktokolwiek kiedyś sam sobie przypomni. 

Tyle tytułem wstępu. ;)

PS. Nie przejmujcie się tłem bloga. Dopiero zaczynam go ogarniać. Jak tylko znajdę jakiś ciekawy design (i dowiem się jak go tu wcielić), całość będzie prezentować się znacznie lepiej.