wtorek, 19 października 2010

Być piratem czy nie być, oto jest pytanie...




Wczoraj oficjalnie rozpoczęliśmy ścieżkę edukacji filmowej dla klas drugich. Swój początek miała w dość obskurnym wałbrzyskim kinie 'Zorza', przy czym jak uczęszczającym z zeszłego roku wiadomo - wcale nie było tak źle, sala NET'u obok kina 'Warszawa' we Wrocławiu była znacznie gorsza. Ale do rzeczy.
Przypuszczam, że nie tylko ja byłem nastawiony sceptycznie. Wszystko fajnie, ale po poprzednim roku i takich kwiatkach jak 'Siódma Pieczęć', naprawdę się człowiekowi odechciewa. 

A tu proszę.

Już na samym początku dało się odczuć, że mamy do czynienia z czymś nowym. Po pierwsze, kiedy już wszyscy rozsiedli się na sali powitał nas nie znany i nielubiany gość z wdzięczną łysiną (prawdę mówiąc, nawet nie pamiętam jak się nazywał) który mówił tak nudno, a przy tym tak niewyraźnie, że miało się ochotę po prostu zasnąć a...no właśnie. Całkiem miły człowiek, młody i jak sam siebie określił 'z branży'. Wypowiadał się naprawdę nieźle i nie skłamię jak powiem, że zaciekawiło mnie to, co mówił.

Jego krótki wykład dotyczył problemu piractwa, tego, czym różni się piractwo filmowe od muzycznego oraz w jaki sposób te dwa przeplatają się z aktualną dystrybucją wyżej wymienionych. Wszystkiemu towarzyszył pokaz slajdów. Cóż, miał za zadanie zachęcić nas do obejrzenia filmu i trzeba mu przyznać - wywiązał się z tego znakomicie.

Zaczęło się. Film zatytułowany 'The Rip: A remix manifesto' był na dobrą sprawę dokumentem, nakręconym w bardzo dynamiczny i faktycznie (o czym wspominał wykładowca) ciekawy sposób. Całość w zasadzie nie pozwalała się nudzić i na palcach jednej ręki można wyliczyć momenty, które bym stamtąd usunął. Obraz dotyczył głównie zagadnień moralnych związanych z piractwem, tego, co, dlaczego i w jaki sposób ukradł Walt Disney oraz kto i jak zadbał o to, by nikt jego wyczynu nie powtórzył. Obok tego, głównym wątkiem była działalność człowieka o pseudonimie Girl Talk, co do którego powstaje pewna wątpliwość. Muzyk? Nie. Instrumentalista? Zależy, jak na to spojrzeć, jeżeli potraktujemy komputer jako instrument, owszem. Twórca? Pełną gębą.
Girl Talk zajmuje się tym, czego robić nie wolno, co więcej, robi to całkowicie jawnie, ba, nawet na tym zarabia. Mianowicie - jego działalność można uznać za definicję systemu samplującego. Coś w podobie do Noona - tyle że on wycina kilka dźwięków z różnych utworów i tworzy z tego sampel. Girl Talk wycina kilka lub kilkadziesiąt części z kilkunastu lub kilkudziesięciu utworów i tworzy z tego całkowicie nowy kawałek. Tak działa jego twórczość. Jest wysoce nielegalna, zabójczo kreatywna, iście wizjonerska a przy tym - nieziemsko fajna. Genialny widok: całe tabuny ludzi tańczących, każdy na swój sposób a pośród nich jedynie mały stolik i facet, który pochyla się nad laptopem firmy Apple. Tak czy inaczej - efekt świetny.

W filmie wspomniano także o karach za nielegalne ściąganie plików z sieci oraz wysokich grzywnach (sięgających grubych setek tysięcy dolarów) nakładanych na 'złodziejów dorobku intelektualnego' jakim są utwory muzyczne. I teraz pojawia się pytanie - Download or Do Not Download?

Osobiście bliski jestem stanowiska, jakie w tej sprawie przyjął nasz wykładowca. Otóż, zaznaczył on na wstępie, że piractwo wcale nie jest rzeczą złą. Potraktujmy je jak alkohol lub marihuanę - jest dla ludzi, fajnie pokorzystać, ale bez przesady i z umiarem. Ponadto, 'piracenie' muzyki i filmów znacznie się od siebie różni. O ile to pierwsze jest w tej chwili zjawiskiem, które na tyle przeplotło się z dystrybucją muzyczną, że wręcz zaczęło przynosić korzyści, o tyle to drugie prowadzi po prostu do tego, że filmy przestaną być wyświetlane np. w Polsce. A tego byśmy przecież nie chcieli.

Co więcej, piractwo (mowa teraz o muzyce) jest wygodne. Genialne pytanie, które padło na samym początku: 'Kto z was nie ma mp3?' uświadamia nam, że tak naprawdę i tak praktycznie KAŻDY, kogo słuchanie muzyki nie ogranicza się jedynie do rozkoszowania się dźwiękami w domowym zaciszu, korzysta z mp3, mp4, telefonów, czy jakichkolwiek innych odtwarzaczy pliku .mp3. Dlaczego? Bo to WYGODNE. Logicznie myśląc - komu będzie chciało się targać ze sobą discmana (lub walkmana w przypadku naprawdę oldschool'owców) wraz z zestawem przynajmniej kilku cedeków lub kaset, by słuchać oryginalnych płyt? Jeżeli ktoś taki jest - bardzo się cieszę, szanuję i pozdrawiam. Ale spójrzmy prawdzie w oczy - takich ludzi praktycznie nie ma, z zaznaczeniem, że sam nikogo takiego nie znam. Bo to się po prostu nie opłaca.

Okej, okej - jakość. Błagam, ponad połowa potencjalnych użytkowników empetrójek ma tak naprawdę gdzieś jakość plików, których słucha. I czy to będzie 128, 256 czy 320 bitrate'ów - dla większości i tak brzmi to niemalże tak samo. Co w przypadku, w którym ktoś jest naprawdę wymagającym melomanem, inwestuje w dobry, przenośny sprzęt grający i porządne słuchawki? Otóż wcale nie jest skazany na męczenie się ze słabą jakością dźwięku, obecnie świat dysponuje takim dobrodziejstwem jak pliki .FLAC które reprezentują bezstratny format kompresji dźwięku, nie usuwając żadnych danych ze strumienia audio. Co to oznacza w praktyce? Świetną jakość.

Teraz kwestia kupowania albumów lub pojedynczych utworów w formacie .mp3 (lub .FLAC). Cóż, jeżeli ktoś faktycznie ściągając muzykę czuje, ze 'okrada' artystę, może zdecydować się na taki zakup. Plusy? Czyste sumienie, legalne i w pełni otagowane pliki w dobrej jakości. Minusy? Nieco szczuplejszy portfel. Choć i tak jest to transakcja mniej kosztowna niż zakupienie płyt na nośnikach CD. 
W chwili obecnej, płyty CD pełnią raczej funkcje trofeum. Są smaczkami dla koneserów, ozdobami na półki oraz łechtaniem fanowskiego podniebienia. Mam ogromny szacunek do ludzi, którzy kupują oryginalne płyty i bardzo ich za to cenię. Sam sobie na to nie pozwalam, najczęściej z powodów finansowych. Poza tym - tak mi po prostu wygodniej.




8 komentarzy:

  1. Muszę Ci powiedzieć, że zaciekawiłeś mnie tym filmem. Orientujesz się może, czy jest on gdzieś dostępny w sieci? Ponieważ chętnie bym go sobie obejrzała ;) A poza tym no cóż, masz rację - kto dzisiaj nie słucha czy ogląda plików zasysanych z neta? Cóż... Wielu osób często nie stać na kupowanie oryginałów, poza tym tak, jak to już sam ująłeś, jest to o wiele wygodniejsze, bo teraz wystarczy tylko wrzucić to, co się chce na telefon, mp3 czy mp4 i nie trzeba taszczyć ze sobą kilku płyt CD (choć oczywiście podziwiam tych, którzy tak robią i wolą disckmany i walkmany zamiast tych nowszych). A co do plików FLAC to osobiście powiem, że różnica w jakości istnieje, choć jak wiadomo te pliki zajmują więcej miejsca niż mp3, ale jeśli ktoś ma wrażliwe ucho i woli mieć lepszą jakość, to jak najbardziej polecam do zapoznania się z tego typu plikami. Czasami ciężko je dostać, bo mało kto wie o istnieniu czegoś takiego, ale to tylko kwestia czasu, żeby pliki FLAC zawładnęły internetem tak, jak to się stało z plikami mp3. Pozdro! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Szanowny kolego!

    Widzisz w tym co napisałeś -osobiście znajduje świetnie splecioną kompozycję która nadaje Twojemu Blogowi niecodzienny nastrój. Przykro mi natomiast czytać - cytuje - "kiedy już wszyscy rozsiedli się na sali powitał nas nie znany i nielubiany gość z wdzięczną łysiną (prawdę mówiąc, nawet nie pamiętam jak się nazywał) który mówił tak nudno, a przy tym tak niewyraźnie, że miało się ochotę po prostu zasnąć a...no właśnie." ponieważ od jakiegoś czasu wydawało mi się ze podobała się zarówno Tobie jak i waszej szkole moja prelekcja. Uczęszczałeś na każde moje spotkania, dodatkowo subiektywnie odpowiadałeś na moje pytania.
    Naprawdę z przykrością to mowie ale czytać takie rzeczy na blogu naprawdę fantastycznie zapowiadającego się filmowca to czysta porażka dla promotora.

    Pozdrawiam Andrzej Krupski!
    Kino Studyjne Warszawa
    www.odra-film.wroc.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Anna Alina nie umie napisać nic mądrego, więc mówi - lubię to!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kinda joke.

    Ale żeby formalności stało się za dość, w razie gdyby nie był to świetnie przygotowany żart:

    Witam. Niestety, w dalszym ciągu podpisuję się pod swoimi wcześniejszymi słowami. Z wywiadu środowiskowego wiem, że nie tylko ja odbierałem pańskie prelekcje w ten sposób. Może pora na zmianę sposobu ich prowadzenia, bo ich wartości merytorycznej nijak nie idzie panu odmówić. Po prostu mamy do czynienia z przerostem treści nad jednoczesnym brakiem atrakcyjnej formy, co krótko (choć dość brutalnie) można streścić jako właśnie 'niewyraźne nudy'.
    Czemu muszę natomiast zaprzeczyć - po pierwsze, nie byłem na każdym spotkaniu, kilka z nich ominąłem. Po drugie, spośród wszystkich na których byłem obecny, zabrałem głos zaledwie kilka razy, przy czym nie wyobrażam sobie odpowiadać na jakiekolwiek pytanie inaczej niż subiektywnie (ciekawe zestawienie słów).
    No i potrzecie - nie, nie planuję kariery filmowca, zatem 'porażka dla promotora' nie jest mi aż tak straszną, jak widocznie być powinna.

    Pozdrawiam serdecznie (zarówno pana Andrzeja który zapewne nie ma nawet pojęcia o istnieniu tego bloga) jak i wyśmienitego dowcipnisia, bo poza paroma potknięciami, żart naprawdę dobry. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest wkoncu nie jakis suchar !! ;D

    Tomek ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Spodziewałam się po Twoim kolejnym wpisie czegoś ciekawego, ale to przerosło moje oczekiwania ^^ interesujące podejście. Mnie także zainteresował ten film - jeżeli nie ma go w sieci, to może będzie wyświetlany w Warszawie?

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż, chyba niezłym paradoksem byłoby, gdyby filmu o ściąganiu muzyki i filmów z sieci... nie było w sieci. ;) Pewnie, że jest.

    PS. TOMEK. Brawo. ;)

    OdpowiedzUsuń