piątek, 1 października 2010

Lil' Wayne, Pezet, Statik Selektah i trochę planów

Drugiego podejścia do nowego krążka Abradaba nie zrobiłem, może w przyszłym tygodniu. Tymczasem, Dab dostarczył fanom teledysk promujący pierwszy singiel z "Abradabbingu" czyli "Mamy królów na banknotach". O ile sam kawałek jest średni, o tyle już w połączeniu z klipem stanowi, powiedzmy, jako taką całość, która tak czy inaczej na tle wcześniejszych dokońań Daba wypada blado.

Chociaż klip całkiem niezły.

Powoli przychodzi jesień, przyszła więc pora na ostatni kwartał roku 2010 i związane z nim najnowsze wydawnictwa. Między innymi, nowa EP'ka Lil' Wayne'a na którą czekałem od dawna, a która ukazała się w dzień jego urodziń, czyli 27 września.

Dziesięć kawałków. Tyle dokładnie zawiera w sobie ta płytka. Mało? Fakt. Chociaż jak powszechnie wiadomo - liczy się jakość, nie ilość.

Sęk w tym, że jakościowo kolejna odsłona Weezy'ego też nie prezentuje się wyśmienicie. Co się rzuca w oczy patrząc na tracklistę? Drake, Drake, Drake. Dużo Drejka. Osobiście nic do niego nie mam, zależnie od kawałka, nawet lubię, ale to już nieco sugeruje "klimat" płyty.

Boli mnie trochę fakt, że Weezy zaczyna się powoli zamykać w pewnym hermetycznym środowisku, ograniczającym się do raperów z Young Money i gwiazd, powiedzmy to, typowo "nie-rapowych". Nie żebym miał coś przeciwko łączeniu rapu z czymkolwiek - skąd. Ale dobrze byłoby usłyszeć rapera z Nowego Orleanu obok jakiegoś "pełnokrwistego" przedstawiciela tego gatunku za oceanem. Podobnież na "Carterze IV" ma pojawić się Tech, więc może moje prośby zostaną wysłuchane.

Wracając jednak do samej EP'ki. No nie jest to tym, czego oczekiwałem, zdecydowanie. Myślałem, że płyta będzie zrobiona na kształt "Rebirth'a" lub czegoś pokrewnego, tymczasem w takim klimacie utrzymane jest tylko tytułowe "I Am Not A Human Being". Szkoda.

Kolejnym minusem jest brak spójności. Jest wspomniane wcześniej IANAHB, jest "I'm Single" które reprezentuje raczej chillout'owe kawałki, jest parę numerów typowo "Drake'owych". Jest chaos.

Po pierwszym przesłuchaniu byłem srogo zawiedziony. Na dziesięć kawałków, do przejścia okazały się tylko dwa wspomniane wyżej, które zresztą latały po sieci od ładnych kilku miesięcy. Nic nowego, zatem.

Każde kolejne przesłuchanie dodaje jednak coś innego, lekko przekonuje mnie do tego krążka i pcha w stronę drzwi z napisem "Tak! To wcale nie takie okropne!". Ale nawet gdyby wszystkie drzwi w moim domu miały taki napis, cudów nie będzie. Na wyróżnienie zasługują co najwyżej "Right Above It" (z Drake'em oczywiście. Swoją drogą, to imo jego NAJLEPSZY występ na tej płycie), "Hold Up" z T-Streets i ciągiem licząc, niech będzie "What's wrong with them" z przesłodzoną do bólu Nicki. Nie sposób nie wspomnieć też o "Popular" z Lil' Twistem, w którym to kawałku refren to nic innego jak powtórzenie wersów Weezy'ego z jego własnej zwrotki na "Bedrock" co wypadło nadzwyczaj średnio. Tak więc - ledwie kilka kawałków. A reszta?

No właśnie. Resztę zwykle skippuję. Lub słucham raz na jakiś czas, by przekonać się czy aby naprawdę są takie słabe i Carter pozwolił sobie na popełnienie takich błędów na EP'ce, która ponoć miała być "Carterem IV" (!). Jeżeli faktycznie tak było, to dzięki Bogu/Przeznaczeniu/Karmie/Buddzie/Potworowi Spaghetti czy komu tam chcecie - tak się na szczęście nie stało. "Carter" to swoista marka w dorobku Wayne'a i ciężko byłoby mi przełknąć tak bezczelne jej zbesztanie.

Zatem czekam na materiał, który zmiecie mnie z nóg.

Idąc dalej, sporo zamieszania wywołali ostatnio bracia Kaplińscy, czyli Pezet i Małolat. Ich płyta "Dziś w Twoim mieście" dość znacznie podzieliła fanów rapu - z jednej strony mamy tłumy, które już ostrzą palce i przyciski w klawiaturach by zarzucać internet stosownymi komentarzami wyrażającymi niezadowolenie, z drugiej - pewną garstkę, którym jednak ten krążek się spodobał. Jaki jest? Nie wiem, przynaję bez bicia. Choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że cała płyta była udostępniona przez artystów na oficjalnym myspace Pezeta przez bodajże dwa dni, to nie mogłem się zebrać żeby ją sprawdzić. A kiedy w końcu postanowiłem zrobić to wczoraj wieczorem, okazało się, że jest za późno, bo utwory zostały z myspace usunięte, w związku z dzisiejszą premierą wersji fizycznej.
Czego jednak nie może zabraknąć - stosunek komentarzy pozytywnych i negatywnych dzieli tutaj ogromna przepaść. Przy czym wyścig ten wygrywa zdecydowanie opcja numer dwa. Dotarły już do mnie głosy, że płyta jest największym rozczarowaniem roku (a wiadomo, że to miano przypada co roku tylko jednemu krążkowi, więc ostrożnie), że wydźwięk ma zbyt elektroniczny oraz, że Pezet dwa razy użył autotune'a. Nie zachęca mnie to w żaden sposób do sprawdzenia materiału, zwłaszcza po samym stosunku Pezeta do wykonanej roboty, który podpina całość słowami "Ile można robić oldschool". Cóż, sprawdzić - sprawdzę. Ale za wiele się nie spodziewam.

Żeby nie było, że tak smutno i nieprzyjemnie, zwłaszcza, że dzisiaj jest pierwszy od kilku dni lekki przebłysk słońca, to nie sposób nie napisać o nowym albumie Statika. Albumie który wyszedł już w lutym tego roku (!) a mi jest wstyd, że przesłuchałem go dopiero teraz. Bo krążek jest zaiste świetny.
Przyznam bez bicia - to pierwsza płyta Statika Selektah, którą sprawdziłem w całości. Wcześniej jawił mi się po prostu jako producent, który klepie całkiem niezłe podkłady (jak choćby "Get Out Of My Way" w którym powiew zachodniego rapu do spółki z południowym flow Buna wypadł iście zajebiście) i to tyle. Sprawdziłem jednak płytę i nie pożałowałem.


"100 Proof: The Hangover" to krążek bardzo dobry zarówno pod względem muzyki jak i raperów, którzy prezentują na nim swoje umiejętności. Pierwszy kawałek, który wraz z teledyskiem trafił do sieci już kilka miesięcy temu, mianowicie "So Close, So Far" (skądinąd, też z Bunem) wciągnął mnie już wcześniej. Bardzo dobrze wypadł Lil' Fame z MOP, Sean Price, Talib (jego zwrotka w "The Trill Is Gone" naprawdę przypadła mi do gustu), Termanology, Royce (szkoda, że tylko w jednym kawałku) oraz - uwaga - Reks, którego muszę w końcu sprawdzić dokładniej, bo całkiem podoba mi się jego postać.

Najmniej chyba podeszło mi "Follow Me" stworzone z chłopakami ze Smif N' Wessun, ale to pewnie dlatego, że to jedyny bit, który jakoś mi "nie pasuje" do tej płyty, sam właściwie nie wiem czemu. W każdym razie - materiał naprawdę dobry, polecam każdemu.

Z najbliższych rzeczy - "The Best of MC Eiht" - wstyd, bo póki co nie znam żadnego jego albumu w całości. Z tegorocznego składaka sprawdziłem ledwie kilka pierwszych kawałków, ale mam zamiar przesłuchać go kompletnie. Dalej - "The Reset" Apollo Brown'a oraz polecaną ostatnio Eternię wraz z Mossem, czyli album "At Last". No i jeszcze dobrze obadać nowy materiał Rootsów i J. Legenda, bo choć krążek już kilka razy przeszedł na wyrywki, to wciąż ani razu w całości, a pewnie co nieco o nim napiszę.

A! Jeszcze coś. Marco Polo & Ruste Juxx, których to tegoroczne "The Exxecution" przywaliło mi dość mocno przy pierwszym odsłuchu, a mam zamiar to powtórzyć.

No i ten nieszczęsny Pezet.

1 komentarz: